Japońscy turyści na safari- Księżniczek Dejzów trzynaście, Koniec Defilady i wytrawne z rana, czyli...

13:20 3 Comments

Pszczyna

No i stało się. Po gorączkowych przygotowaniach do pikniku, no i po samym pikniku, oczywiście, trzeba wracać do rzeczywistości. Co wbrew pozorom wcale nie jest takie łatwe- ciągle bowiem przyłapuję się na tym, że myślę i wspominam, "jak to drzewiej w Pszczynie bywało"...

Pozwólmy osiemnastowiecznym realiom toczyć się gdzieś leniwie w równoległej rzeczywistości, wróćmy jednak do tego konkretnego dnia- dnia Pikniku przez duże P.

Zaczęło się, jak zwykle przed Krynolinowymi spotkaniami- ogromnym stresem. Zawsze, ZAWSZE boję się, że się wygłupię/ coś mi pęknie w kiecce/ et cetera; tym razem było jeszcze gorzej, bo babci podczas naprawiania spodni stryjka pękł pasek w jedynej maszynie do szycia- więc moje ambitne, buntownicze plany o męskim stroju szlag trafił na miejscu. Następnie pojawiło się postanowienie: "OKEJ,, W SUMIE TO MOGĘ JECHAĆ W IMPROWIZOWANYM STROJU JEŹDZIECKIM"- nie mogłam. Uszyty dwa/trzy lata temu przez babcię komplet, składający się z żakietu i spódnicy, okazał się... za krótki. Żakiet który jeszcze się sprawdza doskonale tym razem zawiódł, zestawiony z długą, męską kamizelką do kapitańskiego munduru RN, a spódnica... Moja piękna, aksamitna spódnica sięgała mi ledwo poniżej kolan, odsłaniając cudowne falbany mojej mdłej, różowej halki. Dosztukowywałam kupioną w pośpiechu taftę do trzeciej w nocy, i... NIGDY nie łączcie tafty z aksamitem. Po prostu nie róbcie tego.

Stanęło na tym że spakowałam do (również świeżo kupionego) pudła na tort/kapelusz/ser/ekskluzywną suknię- "starą", dobrą, militarną... którą w sumie doskonale widać w poprzednim poście. Tym razem jednak zdecydowałam się na Robe a l'Anglaise- nie podpięłam tyłu, i to była mądra decyzja, zważywszy że uprawiałyśmy masę sportu i nie miałabym nerwów żeby sprawdzać ciągle czy mój tył jest na właściwym miejscu.

Stawiłam się na Katowickim dworcu- o dziwo- punktualnie, i spotkałam się tam z Koafiurzystką, Justyną, Porcelaną i Maqdą. Wsiadłyśmy do pociągu i rozpoczynając już po drodze wesołe plotkowanie, wyjechałyśmy ku przygodzie.

Na miejscu odkryłyśmy że przy okazji w pszczyńskim parku odbywają się zawody konne- dzięki czemu znacznie później udało mi się dostać nowe ostrogi ze znaczną zniżką za strój. :,D

Spotkałyśmy się tam z Fobmróweczką, Ms.Nelly, jej siostrą i kuzynką, oraz Loaną z córeczkami.
Znalazłyśmy wspólnie małą wysepkę  na rzece- Za kwiecistymi krzakami, pod drzewem było idealne miejsce na piknik. Zabrałyśmy się do rozkładania kocy i przebierania się- doszłyśmy do wniosku że krzaki są dostateczną zasłoną przed ciekawskimi oczami gapiów.

- Ale byłoby śmiesznie, gdyby się okazało że cały tłum się na nas patrzy.- stwierdziła wesoło Edzia, wiążąc pierwszą halkę i patrząc z zachwytem na rzekę.
- To się odwróć.
-OESU!

Zaczęło się. Byli tam i byli wszędzie, od początku do końca, czając się z aparatami za krzakami jak Japończycy na safari. Ba- obserwowali nas nawet od zupełnie innej strony, płynąc sobie w łódce po rzeczce i wytrzeszczając oczy.

Cudowną fryzurę zrobiła mi kochana Koafiurzystka- i to w terenie, na wietrze, wśród traw i widowni!

Eleonora Amalia zjawiła się ostatnia- za to w przecudnej kreacji z pięknym kapieluszem. ;)

Dość już mojego ględzenia, teraz zdjęcia, które powiedzą znacznie więcej:



Koafiurzystka wśród kwiatów

cudowna fryzura Porcelany

Napoleon BornToParty







obiecane wino- Chateau de SokPorzeczkowy, rocznik 1765. pite rano, cóż za awangarda!



A teraz mały bonus: Jak dama wyimaginowanego wierzchowca dosiadać powinna, czyli groteska w czterech aktach:

I. Uznaj, że w ważącej trzy kilo sukni jest tak samo łatwo jak w męskim stroju. Rzuć się na wierzchowca i zawiśnij przy tym jak pranie/worek ziemniaków. Zawołaj umierającą ze śmiechu przyjaciółkę.

II. Poproś zawołaną uprzednio przyjacólkę o pomoc. Machaj nogami jak szalona i wydawaj dźwięki zarzynanego prosiaka. Nie przejmuj się rozprutym rękawem.

III. Udało się... usiąść po męsku. Teraz popraw kapelusz i tocz po wszystkich szalonym, niedowierzającym wzrokiem.


IV. Dokonaj ostatnich poprawek. Bacz, żeby ci noga na łęku oparta spod sukni nie wystawała. Noga w strzemienu może. Ale drzewo nie ma strzemion, więc ją też lepiej ukryć.

Volia! Mina Waszyngtona-Zdobywcy jest obowiązkowa.

oryginał

 
wrzosowika. Wow, filtry takie fajne, wow.


Na zakończenie... L U D Z I E:
Ta parada to była już, czy będzie?
Panie na ten występ o 15?
Ja przepraszam... A ile panie mają lat?
Patrz, patrz Maciusiu/Marysiu/Zosiu/Agatko księżniczka Daisy!
Księżniczki idą!
To pewnie panie z festiwalu Romskiego.
Jaa, nosiłachby takie szoty!

3 komentarze:

Robe a la polonaise, konie i lamy

12:02 4 Comments

Pozwólcie, że zacznę od razu z grubej rury: Polonezka zoatała skończona. I choć premierę miała w Krakowskim teatrze, oficjalne jej, "blogowe" istnienie rozpoczyna się dopiero teraz.
Szyta z zasłony, przez dłuuugi, dłuugi czas, bez sznurówki pod spodem prezentuje się- jak na spartańskie warunki jej szycia/ noszenia- zaskakująco dobrze. Przeżyła nawet nocny rajd poteatralny po niespodziewanie bardzo zabłoconym Krakowie.
Zdjęcia udało mi się zrobić dopiero niedawno, ale pozwólmy im przemówić: 




osobiście moje ulubione zdjęcie.



Obiecane lamy. Proszę zwrócić uwagę na mistrza drugiego planu.




Zdjęcia zostały zrobione w parku w Świerklańcu. Teraz sami możecie ocenić, czy faktycznie jest tak tragicznie (na co od początku się zanosiło ;) )

4 komentarze: